Thursday, September 10, 2009

maintenant

Pukanie w okno wytrąciło jej puszkę z herbatą z rąk. Jak zwykle przyszedł wczesnym rankiem, obwieszczając swoje przybycie stukaniem w szybę. Za oknem już świtało, a ona nie zdążyła nawet położyć się spać.
Rozsunęła kraty i wpuściła go do środka. Jego blada i cienka jak papier skóra kontrastowała z różowiejącym niebem. Usiadł na parapecie i przyglądał się jej kiedy zalewała fusy wrzątkiem.
Wręczyła mu filiżankę parującego napoju a sama usiadła naprzeciwko niego na pokrytym starymi magazynami blacie stołu.
- Tym razem mi się udało – powiedział upijając łyk herbaty. – To ona. Na pewno ona.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową. Zawsze tak mówił, średnio dwa razy w miesiącu, kiedy pojawiał się u niej jakby czuł się w obowiązku zwierzać. Chciał by akceptowała jego wybory. Ale na to nikomu nie starczało cierpliwości.
- Mówiłeś przecież, że nie wierzysz już w ideały – westchnęła lekko.
- Nie, nie wierzę. Widzisz, ona jest cudownie niedoskonała. Potyka się, oblewa kakaem i ma dziurawe ręce – powiedział rozentuzjazmowany.
- Przecież wiesz… - zaczęła ale nie pozwolił jej skończyć. Poderwał się z parapetu i zaczął spacerować po wąskiej kuchni.
- Wiem, wiem. Ale widzisz, ona jest jednocześnie wszystkim czego zawsze chciałem i czego nigdy nie chciałem. Jest w niej idealna równowaga.
- Tak jak we wszystkich poprzednich. Wszystkich histeryczkach niekontrolujących swoich emocji. Wszystkich łatwych rzucających się w ramiona twoich bardziej zdecydowanych przyjaciół. Wszystkich wariatek, które policzkowały cię za tylko dla nich oczywiste przewiny. Jak we wszystkich poprzednich.
- Nie, tym razem jest inaczej. Ona jest piękna. Pięknie naiwna, trochę jak ja.
- Więc pewnie okaże się za naiwna.
- Nie, taka naiwność nie może być zła. Widzisz, do tego jest optymistką, wierzy w te same wartości co ja, nie poddaje się.
Westchnęła.
- Gdzie ją poznałeś? – zapytała siląc się na ukrywanie braku entuzjazmu.
- W bibliotece. Wczoraj.
Kolejna miłość na dwa tygodnie, a potem „przyjaźń" na całe lata. Niektórzy śmiali się, że to jego swoisty harem. Zastęp przyjaciółek, które przynoszą mu rosół, kiedy jest chory, malują ściany i piszą za niego referaty. „Pomagają” jakby on to powiedział. Jednak ona nie widziała w tym nic zabawnego. Pewnie dlatego, że w jakimś sensie też do niego należała. Co z tego, że wobec niej był szczery, że znała każdą jego historię. Wysłuchiwała wszystkich jego wariactw zastanawiając się czy może właśnie na tym nie polega szczęście. Na uciekaniu przed nieszczęściem. Wszystkim co stałe i poważne. W jego życiu nic nie trwało długo, wszystkie najważniejsze wydarzenia zamykały się w miesiącu. Potem nudził się i znajdował sobie kolejną.
- Myślę, że właśnie z nią w końcu będę mógł żyć – powiedział przerywając milczenie pęczniejące między nimi. A właściwie między nią a nim. Tylko ona je czuła, on nie zwracał na to uwagi.
Nie interesowało go nic, co nie było przez niego stworzone, czy chociaż zaczęte.
Więc żył w stworzonym przez siebie świecie i mógł być szczęśliwy, bo wszystko wyglądało dokładnie tak jak tego chciał. Jeśli coś przestało spełniać jego oczekiwania po prostu wychodził.
Nie umiał pracować nad niczym innym jak samym sobą.
- Przecież oboje wiemy, że tak naprawdę tego nie chcesz – powiedziała cicho.
Spojrzał na nią uważnie.
- Przecież oboje wiemy, że i tak uciekniesz. Tylko ci się wydaje, że potrzebujesz spokoju, tak naprawdę to ostatnia rzecz jakiej chcesz. Nie umiesz po prostu być. Uwielbiasz stan zawieszenia, ten moment kiedy nie musisz podejmować żadnych decyzji, kiedy po prostu jest jak jest. A jeśli sytuacja zaczyna wymagać konkretnych działań, zmieniasz ją na taką gdzie znów możesz się prześlizgiwać od ramion do ramion. Od jednego westchnienia do drugiego.Gdzie nikt niczego od ciebie nie wymaga.
Uśmiechnął się, a kąciki jego ust zadrgały.
- Nadal źle sypiasz i nie umiesz ułożyć sobie życia – bardziej stwierdził niż zapytał, niedokładnie maskując okrucieństwo. Nawet nie starał się ukrywać swojej wyższości.
On przynajmniej żył. Co z tego, że w świecie, który tak naprawdę nie istniał.
- Może kiedyś mi opowiesz co to znaczy kochać. Kiedyś, kiedy sam się dowiesz – odpowiedziała szorstko.
- I tak nigdy tego nie pojmiesz – rzucił i zanim zdążyła otworzyć usta zniknął w kuchennym oknie.
Upiła łyk chłodnej już herbaty i zatrzasnęła okno.

No comments:

Post a Comment